Dziś udało nam się zobaczyć tarasy ryżowe Jatiluwih. Widok soczystej zieleni koi nerwy i zachwyca tak silnie, że nie mam wątpliwości, dlaczego właśnie to miejsce zostało wpisane na listę dziedzictwa światowego Unesco. Zaraz po obejrzeniu tarasów udaliśmy się w kierunku jeziora Bratan, położonego wysoko, toteż i powietrze było chłodniejsze i dało nam odsapnąć od upału na dole w Kucie.
W pobliżu Bratan można kupić truskawki od przydrożnych sprzedawców. Kosztują tyle co u nas na początku sezonu, a urodą nie grzeszą, więc dodaliśmy gazu i zatrzymaliśmy się dopiero przy purze nad jeziorem Bratan. Świątynia została wzniesiona na wodzie, wygląda to naprawdę ciekawie. Wieje dość silny wiatr, parasolki ozdabiające wejście do pury chwieją się i szeleszczą. Mamy okazję obserwować z bliska kolejną ceremonię, połączoną z procesją darów. Niesamowite jest to, że Balijki noszą na głowach ogromne kosze z owocami, kwiatami czy ryżem, często z ramionami zwieszonymi wzdłuż tułowia i utrzymują doskonale równowagę. Podpatrzyłam, że najpierw na głowę kładą zwinięty w kulkę materiał, żeby kosz nie dotykał bezpośrednio głowy, tak jest wygodniej.
Mieliśmy zabawną sytuację: para indonezyjskich turystów poprosiła nas o wspólne zapozowanie do zdjęcia. Czytałam, że zdjęcie z białym człowiekiem przynosi szczęście, tak wierzą Balijczycy. Tak czy inaczej, zrobiliśmy sobie zdjęcie z nimi, czując się trochę jak para celebrytów na wakacjach :-)
Dzisiaj zobaczyliśmy jeszcze, znów przez przypadkowe zbłądzenie na trasie, Tanah Lot. Jechaliśmy w kierunku Kuty Kerobokan, ale ni stąd, ni zowąd wyjechaliśmy nagle na drogę położoną tuż przy wzburzonym oceanie. Skorzystaliśmy więc z okazji i przyjrzeliśmy się purze z bliska, choć początkowo planowaliśmy zrobić to jutro. Ale skoro już jesteśmy... To wejdźmy na skały i zobaczmy, jak poruszają się na nich tysiące czarnych krabów-gigantów. Kiedy zatrzymało się na chwilę wzrok na jakiejś skale, widać było, jak drga od poruszających się szybko setek odnóży tych niezbyt urodziwych owoców morza. Ja za taki obiad dziękuję :-).
Jutro robimy sobie chillout albo jak kto woli dzień gospodarczy na Bali. Śniadanie, pranie, przygotowanie do dalszej podróży, czyli długie godziny z przewodnikiem Lonely Planet w ramionach i naleśnikami z czekoladą dla osłodzenia tego nudnego trochę dnia.
W Dana Guesthouse mamy udostępniony stolik i krzesła przed domem, także możemy jadać kolacje pod księżycem, wsłuchując się w szczekanie psów i świerszcze.
Putu pokazał nam dzisiaj ciekawy filmik na YouTube, pokazujący jak tutejsza policja ubija z turystami interesy pod stołem https://www.youtube.com/watch?v=OHT1RKkkS3s
Jeden Holender wrzucił do sieci nagranie, jak kupuje sobie jednodniową ,,nietykalność" po tym, jak zostaje zatrzymany, jadąc na skuterze z powodu braku kasku. Putu mówi, że skorumpowana jest tu cała policja, od góry do dołu, bo na łapówkach zarabia też szef policji. Wszyscy balijscy policjanci kasują na lewo i mówi się tu o tym bardzo otwarcie. Putu był w głębokim szoku, że w Polsce policjant złapany na korupcji, traci pracę. Tutaj jest za to klepany z uznaniem po plecach, bo przynosi szefowi dodatkowy zarobek. Istny cyrk!
Balijska kawa pomogła mi się dzisiaj obudzić. Wypiłam Kopi Bali, nie Kopi Luwak z odchodów żyjących na Bali luwaków, tak tutaj popularnej, zwłaszcza wśród zachodnich turystów. Mimo wszystko kopi luwak nie kręci mnie w ogóle. Podobno kosztuje 20 milionów rupii za kg, to w końcu najdroższa kawa świata. Tyle pieniędzy za taki, jak by na to nie spojrzeć, shit :-)
Napotkani po drodze Balijczycy spoglądają na nas z uśmiechem, mówiąc trochę twierdząco, trochę ze znakiem zapytania: ,,honey moon (?)". Potwierdzamy, co by nie wdawać się w zbędne dyskusje. Lubimy rozmawiać z miejscowymi, ale słyszeliśmy już z milion razy ,,Where you from", więc jeśli jesteśmy zmęczeni, odpowiadamy ,,Lichtenstein" i temat się urywa :-)
Przed wyjazdem przeczytałam książkę współczesnej koczowniczki, antropolożki Rity Goldenmeier ,,Zawsze o tym marzyłam" i ona pisze tam, że Balijczycy uwielbiają, a wręcz czują potrzebę zadania każdemu napotkanemu po drodze człowiekowi pytań:
1. Gdzie byłeś, skąd wracasz?
2. Dokąd idziesz?
3. Gdzie mieszkasz?
4. Czy masz żonę/męża/dzieci?
Nie wynika to ze wścibstwa czy chorej ciekawości, tylko po prostu lubią mieć człowieka umiejscowionego w konkretnej płaszczyźnie miejsca, czasu i sytuacji rodzinnej. Są bardzo zdziwieni i wręcz nie dowierzają, kiedy mówi się, że jest się niezamężnym, rozwiedzionym albo, co najgorsze, nie chce się mieć dzieci. Najlepsza dla Balijczyka odpowiedź to ,,Not yet", wtedy są zadowoleni.
Na Bali podoba mi się to, że ci ludzie naprawdę lubią ludzi. Tego nie da się nie zauważyć. Nie ma tak powszechnego w obecnych czasach, zwłaszcza wielkich zachodnich miastach, podejścia ,,I don't care", które pięknie widać np. jadąc londyńskim czy singapurskim metrem, gdzie każdy pasażer jest zatopiony wzrokiem w swoim tablecie, smartfonie czy po prostu patrzy tępo w przestrzeń, traktując innych jak powietrze, skoncentrowany przede wszystkim na sobie, tym dokąd i w jakim celu zmierza.
Miło czasem poczuć odmianę, nawet jeśli trzeba dla tej odmiany lecieć dwa dni samolotem.
Informacje praktyczne:
bilet wstępu do kompleksu Pura Ulun Danu Bratan - 30 000 IDR (niestety, sprawdzają przy wejściu)